á
â
ă
ä
ç
č
ď
đ
é
ë
ě
í
î
ľ
ĺ
ň
ô
ő
ö
ŕ
ř
ş
š
ţ
ť
ů
ú
ű
ü
ý
ž
®
€
ß
Á
Â
Ă
Ä
Ç
Č
Ď
Đ
É
Ë
Ě
Í
Î
Ľ
Ĺ
Ň
Ô
Ő
Ö
Ŕ
Ř
Ş
Š
Ţ
Ť
Ů
Ú
Ű
Ü
Ý
Ž
©
§
µ
Muszę się przyznać, że czasami (w porządku, często) zdarza mi się oceniać książkę po okładce. No, może nie oceniać, a wyrażać ogromną ochotę na przeczytanie danej pozycji. Tak było w tym przypadku. Gdy zauważyłam zapowiedź premiery powieści Charlesa Bocka, to niezbyt skupiłam się na treści. Szata graficzna po prostu podbiła moje serce. Mało potrzeba, aby zauroczyć człowieka. Po pierwszym wrażeniu zaczęłam zgłębiać się w sam opis, który wydał mi się na tyle ciekawy, że już zrozumiałam, iż rzeczywiście powinnam sięgnąć po tę publikację. Lektura za mną, więc jestem gotowa stwierdzić — dobry wybór. Jakoś ostatnio mam szczęście trafiać na książki związane z rzeczami ciężkimi. Tym razem tematyka krąży wokół choroby. Wyniszczającej, zdradliwej. Odrobinę obawiałam się tej lektury, natłoku poruszeń. Zechciałam zaryzykować, było warto. Chociaż dziwna „duchota” nadal mi towarzyszy.
Koniecznie muszę wspomnieć, że Charles Bock dobrze wie, o czym pisze. Jego żona, Diana Joy Colbert, przegrała walkę z rakiem krwi. Kobieta w ciągu choroby prowadziła dzienniki, gdzie marzyła o stworzeniu publikacji opowiadającej o jej przeżyciach. Niestety, nie zdążyła tego zrobić. Jednak zostawiła sporo notatek, które pozwoliły Bockowi odpowiednio poprowadzić narrację „Alice i Olivera”, z perspektywy umierającej osoby. Kolejnym wspólnym mianownikiem między powieścią a rzeczywistością jest malutka córeczka. Lily miała sześć miesięcy, gdy Diana została zdiagnozowana. To wszystko dodaje wiarygodności. Doskonale czuć, że autor przeszedł przez piekło. Piękny hołd złożony ukochanej kobiecie, o której ciągle pamięta.
Bock ma skłonność do rozszerzania wątków, o dużo technicznych szczegółów, małych detali, pozornie niewiele wnoszących do akcji. Świetnie rozumiem, że mnóstwo czytelników może się poczuć znudzonych tych zabiegiem. Mnie przypadło to do gustu, głównie ze względu na kryjącą się za fikcją historią Diany. Myślę, iż pisarz pragnął nadać swojemu dziełu porządny rys prawdy. Dlatego nie warto się spieszyć w trakcie lektury, dać sobie czas, chłonąć każdą linijkę. Ja sama powolutku przechodziłam przez kolejne rozdziały, na przekór ogromnemu zainteresowaniu dalszymi wydarzeniami. Chyba troszkę bałam się zakończenia.
Bohaterowie są ludzcy. Charles Bock nie narysował laurki idealnej pacjentki, nad którą należy się ciągle litować. Alice ma trudny charakter, jednak stopniowo zaczyna wzbudzać jakiś dziwny rodzaj sympatii. Prawdopodobnie wynikający z jej braku perfekcji. Natomiast za najciekawszą postać uznaję Olivera. Nie chciałabym zdradzać zbyt wielu faktów, aby nie uprzedzać, ale jego zachowanie to szalenie interesujący portret psychologiczny człowieka cierpiącego z bliskim. Z pewnych względów nie wiem, czy dotknie Was współczucie, chociaż uważam, że również będziecie zaintrygowani. Osobiście długo biłam się z myślami w tej kwestii! Trochę żałuję, iż autor częściej skupiał się na przebiegu choroby niż życiu wewnętrznym. Mimo tego, sporo można sobie dopowiedzieć, bez zbędnej imaginacji.
„Alice i Oliver” to książka poruszająca skomplikowany temat, złożony, wprowadzająca w dość depresyjny nastrój, lecz jednocześnie potrzebna. Spodoba się osobom niebojącym się prawdziwych wzruszeń, drżenia o los bohaterów, które są w stanie znieść tę dawkę emocji. Wówczas będą zadowoleni. Bardzo dobra powieść, mimo drobnych niedociągnięć, w ogólnym rozrachunku wypada na plus.